Mam przed sobą nową książkę Jeffa Sutherlanda o chwytliwym, aczkolwiek zwodniczym tytule: „Scrum, czyli jak robić dwa razy więcej, dwa razy szybciej”, skierowaną wg autora do ludzi spoza świata technologii. Sutherland to współtwórca Scruma, jeden z sygnatariuszy Agile Manifesto i twórca Scrum Guide’a, czyli postać, którą absolutnie znać wypada. Po trzech latach od poprzedniej publikacji “Software in 30 Days” wydał kolejną książkę na temat Scruma, a zatem pora przekonać się, czego możemy się po niej spodziewać.
Cała książka została podzielona na trzy spójne tematycznie części:
- Rozdziały 1 i 2 opisują sposób działania firm informatycznych (i nie tylko) przed erą Scruma oraz historię powstania tego frameworku. Dużo mamy tutaj podkreśleń, jak zły był waterfall, jak wielkie generował straty w firmach, które go używały, jak pogrążył system informacyjny FBI i jak dzięki zmianie sposobu myślenia wprowadzonej przez Scruma udało się wyprowadzić te firmy na prostą. Z drugiej strony mamy dość patetyczną opowieść o wydarzeniach, które ukształtowały Sutherlanda i doprowadziły go do stworzenia nowej metody. A opowiadać Sutherland ma o czym, bo był i pilotem w Wietnamie, i pisał doktorat na temat rakowacenia komórek, i miał możliwość współpracować z największymi, najsławniejszymi firmami z branży technologicznej. Z dużym zaciekawieniem przeczytałam, jak przy tworzeniu Scruma Sutherland opierał się w wielu miejscach (przepływy prac, usuwanie przeszkód czy walka z marnotrawstwem) na Toyota Production System stworzonym przez Taiichi Ohno, jak wykorzystał cykl Deminga, poziomy wtajemniczenia Shu Ha Ri i szeroko i wielokrotnie wspominaną pracę The New New Product Development Game.
- Rozdziały od 3 do 8 to zgrabna opowieść o podstawach Scruma, o tym, co stanowi sedno tej metody. Jest więc o tym, jaki powinien być zespół i co wspólnego z tym mają kadeci i rewolucja w Egipcie, jak dobrze zaplanować i wykorzystać posiadany czas, o wspomnianym wyżej marnotrawstwie przy wielozadaniowości, o nadprodukcji i jidoka, o planowaniu zadań, estymatach, Fibonacccim, historyjkach i zasadzie INVEST, a także o szczęściu dzięki (a może poprzez) idei kaizen, o transparencji na przykładzie firmy Zappos, o roli Product Ownera zaczerpniętej z systemu Toyoty i jej naczelnych inżynierów (shusa), a także o pętli OODA. Sutherland bardzo umiejętnie ciągnie wątek, za pomocą przykładów wyjaśnia kluczowe dla poprawnej implementacji Scruma zagadnienia i tłumaczy ich zasadność.
- Rozdział 9 opowiada o pracy Scrumem poza firmami z branży IT. Mamy tu interesujące przykłady, jak w szkole można zorganizować pracę uczniów dzięki tej metodzie, jak pomagać ubogim w Ugandzie, jak fundacje mogą działać sprawniej i jak Valve stworzyło nowy standard pracy. Ten rozdział to w najprostszych słowach zachęta, by jak najszerzej stosować Scruma, bo się sprawdza i pomaga zmieniać świat.
Po każdym rozdziale mamy zebrane w paru punktach bardzo przydatne, kluczowe wskazówki, informacje, którymi należy się kierować, by poprawnie zrozumieć, jakie idee stoją za Scrumem. Całkiem zgrabnie pozwalają one podsumować wszystkie myśli i uporządkować je po wędrówce z Sutherlandem po licznych firmach i przykładach, a niektóre aż się proszą, by je zapisać wielkimi literami w przestrzeni zespołu i na ich przykładzie przypominać o tym, skąd i dlaczego wziął się Scrum.
I teraz tak – muszę przyznać, że książkę czyta się bardzo dobrze. Jest napisana przystępnym językiem, a Sutherland jest urodzonym gawędziarzem, który z dużą swobodą opowiada kolejne epizody ze swojego barwnego życia. Jednocześnie mam jednak wrażenie, że jest to książka jednostronna, trochę zalatująca dobrym PRem, bo opowiada tylko o sukcesach Scruma (autor sam pisze, że „obecnie to j e d y n a sprawdzona metoda” pomocna w rozbudowanych, skomplikowanych projektach), a nie ma słowa o tym, jak trudne może być wprowadzenie i utrzymanie Scruma w firmie. Sutherland pozostawia również wiele kwestii niewyjaśnionych, choćby dlaczego po jego odejściu kierownictwo PatientKeeper zdecydowało się zarzucić Scruma na rzecz wcześniejszych metod pracy. Książka ta doskonale dokumentuje, DLACZEGO warto pracować Scrumem, choć przyznam szczerze, że entuzjastyczne opowiadanie o tym, jak bardzo wzrastała produktywność w każdej z firm, której dotknął się Sutherland czasami brzmi aż nierealnie, a sam Sutherland nie daje prawie żadnych wskazówek, JAK się do tego Scruma zabrać, żeby mieć właśnie takie efekty. Mamy tylko dodatek, w którym na 5 stronach jest napisane, jak zacząć. Stanowczo za mało, ale nie taka była idea tej książki. Jeśli zatem szukacie podręcznika i dobrych rad na temat implementacji, zawiedziecie się. Jeśli natomiast znacie już trochę Scruma i pojęć z agilem czy leanem związanych, to książka ta jest cudownym zbiorem opowieści i smaczków, rozjaśniających w głowie, dlaczego Sutherland wymyślił właśnie taką, a nie inną metodę. A jeśli nie znacie Scruma i nie jesteście ze świata IT, to książka ta może was natchnąć inspiracją i chęcią wypróbowania w praktyce tej metody, ale tutaj, uwaga, jak pisałam wcześniej, brakuje gwiazdki „niewłaściwe użycie grozi wypadkami przy pracy”.
Wypada dodać, że PWN książkę bardzo porządnie wydało, że zwrócę tylko uwagę na szycie, a nie klejenie, rzecz dziś rzadko spotykaną, czy wbudowaną, niezwykle przydatną zakładkę, i zadbało o spójność językową i poprawną terminologię, co często bywa piętą achillesową polskich przekładów czy autorskich książek o Scrumie.
P.S. Jeśli ktoś się zastanawiał, jak to jest z tym codziennym Scrumem, czy ma być na stojąco, czy nie, to właśnie w tej książce Sutherland przyznaje się, że jego zdaniem musi być, by zespół sprawniej przeprowadzał to spotkanie 🙂
—
Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN.